t e k s t y


"Mam chwilami straszliwą jasność widzenia, odkąd natura jest tak piękna; wówczas nie czuję sam siebie i obraz powstaje jak we śnie."


Vincent




/




Nawet nie widziałem jej twarzy.
Nie wiem kim była.
Nie znam jej.
Nigdy więcej jej nie zobaczę,
a raczej nie doznam jej obecności.
Nie będzie tego żal.

Nie było między mną a nią żadnych emocji.
Nie miałem żadnych nadziei.
Nie potrzebuję znać jej imienia.

Nie traktowałem jej jednak przedmiotowo.
Była dla mnie kimś bardzo dalekim i bardzo bliskim.
Nie zmarnowałem ani minuty.
Było mi przy niej dobrze.
Ona o niczym nie wie.


To są piękni ludzie. Spotykam ich niestety bardzo rzadko.
Przeczuwam, że nie jestem dla nich kimś zupełnie obojętnym. Jestem zachwycony ich pięknem!
Są uśmiechnięci, otwarci, dobrze wychowani, przyjaźni, niesamowici! 
Wiele mógłbym dla nich poświęcić. Pragnę z całych sił, by żyło im się dobrze, 
by zaznali szczęścia i spokoju, tu - na tym świecie. Jeszcze nie ma na ich twarzach zmarszczek, 
nie zmienili się ani trochę. Takimi ich zapamiętam, by byli ze mną na zawsze, 
kiedy nie będzie nas w ogóle, czy to w spotkaniu,
czy choćby w myśli ciepłej.

Papież Franciszek ma swojego Jałmużnika.
Jest nim biskup polski. Franciszek posyła go tam, gdzie sam nie może się udać.
Mówił mu nieraz, by podchodził do ludzi, rozmawiał z nimi, przytulał ich.
Przytulać obcych ludzi? Kto uwierzy w szczerość?
Jałmużnik wykonuje polecenia z posłuszeństwa
i jest to o tyle piękne, że oparte na miłości do drugiego człowieka.
Gdzie się pogubiliśmy?

Widziałem w ostatnich dniach taką scenę i marzyłem o niej.
Dziewczyna opiera głowę o ramię swojego chłopaka.
Ona czuje się bezpieczna, on może nawet o tym nie myśli.
To nie jest dla mnie gest ciała. To symbol!
Racjonalnie rzecz biorąc – czuję się samotny.
Nie użalam się, nie robię z siebie męczennika.
Jestem tego świadom. 
To lubi się przypominać.


Wracałem busem z urodzin profesora.
Przy miasteczku studenckim stanęliśmy na światłach.
Między samochodami przedzierała się dziewczyna, by pojechać z nami.
W końcu weszła. Kierowca ruszył, ona przewróciła się obok mnie.
Gdybym krócej myślał – pewnie pomógłbym jej wstać.
Co nas ogranicza?
Siadła obok mnie.
Nawet nie widziałem jej twarzy.
Musiała być bardzo zmęczona, bo po 10 minutach zaczął morzyć ją sen.
Jej ciało powoli zaczęło osuwać się na mnie, a głowa prawie dotykała mojego ramienia.
Tu przyszła ochota na eksperyment. Pozwolę jej na to! Źle... W zasadzie sobie pozwolę,
bo ona od kilku chwil śpi.
Postanowiłem, że będę udawał, że śpię.
Tak sobie jechaliśmy aż do Chrzanowa.
To lubi się przypominać...
Wzruszyłem się. Opiera się o mnie dziewczyna, której nie znam.
Nie wiem kim jest i się nie dowiem – jestem tego świadom.
Powstaje jedność z obcym człowiekiem, jedność ze wszystkimi ludźmi, nadzieja!
Gdzie się pogubiliśmy?
Pozwalam - przez obcego człowieka - zabijać moją samotność.
Popadam w iluzje, które – kiedy rozpadną się – zaczną sprawiać ból?
Nieważne, nie będzie tak.
Dlaczego jesteśmy od siebie tak daleko?

Chcę widzieć siebie!
Chcę widzieć człowieka!



/




„I jeszcze jedna rzecz mnie rozczuliła, bardzo rozczuliła. Powiedziałem modelce, żeby dzisiaj
nie przychodziła, nie mówiąc dlaczego, a ta biedna kobiecina przyszła mimo to,
i gdy protestowałem, odpowiedziała: „Nie przychodzę pozować, przyszłam, żeby zobaczyć,
czy masz coś do jedzenia”.Miała ze sobą trochę fasolki i ziemniaków.
A jednak w życiu zdarzają się rzeczy, dla których warto żyć”.

Vincent




/




Przechodziłem obok pola leniwego człowieka,

koło winnicy nierozumnego.
Wszystko zarosło chwastami,
pole pokryły osty,
rozpadł się mur kamienny.
Patrzyłem i rozważałem w sercu,
oglądałem i wysunąłem przestrogę:
jeszcze chwilę pośpisz, jeszcze chwilę się zdrzemniesz,
jeszcze chwilę rozluźnisz ręce, aby wypoczęły,
i oto zjawia się u ciebie ubóstwo jak wypoczęty włóczęga
i nędza groźna jak uzbrojony mężczyzna.

Przysłowia, Przysłowia mędrców, 24, 30-34



Na ścianie, w przedpokoju wisi zdjęcie Gerharda*.

Gerhard ma dziwną minę... Niby jest lekko obojętny, niby lekko zdenerwowany,
a czasami lekko zadowolony. Zależne to jest od tego jak idzie mi malowanie.
Jeśli maluję dużo i jest to w jakimś stopniu malarstwo dobre - Gerhard uśmiecha się.
Kiedy mam mniej czasu na malarstwo i zajęty jestem innymi sprawami - jest zły.
Czasami staję przed nim i mówię:
- Gerhard, nie miałem czasu, nie gniewaj się...
Z Gerhardem nie da się jednak dyskutować, jest nieugięty.
Koniec końców - myślę, że jesteśmy dobrymi kumplami.

* Gerhard Richter




/






Wzruszenie lub coś podobnego

Chodzę po pokojach, przestawiam obrazy w pracowni. Ze spokoju, wyciszenia, straconego przedpołudnia, szarości dnia i odkrywania na nowo moich obrazów zrodziło się wzruszenie. 
Nie mam słowa by lepiej to nazwać, bo to nie wzruszenie samo w sobie... To smutek pomieszany ze szczęściem, świadomość sensu i dobrego trafu, rozpacz, jasność widzenia, zapomnienie, samotność, bliskość Boga, bezpieczeństwo, cud, chwilowe przeczucie spełnienia, 
chaos i porządek, stabilizacja, potrzeba wyrażania się przez farby i płótno.
Jestem jeden sam w tym wszystkim. Sam przed sobą nie potrafię tego nazwać... Jak porozmawiać z kimś o tym? Ileż razy robiło się przykro, kiedy pragnienie przeżywania z kimś jednej rzeczy 
nie dochodziło do skutku... Nikt nie jest w stanie zobaczyć tego co my widzimy i zjednoczyć się 
w kontemplacji...
Nasza rzeczywistość jest jak zamulona woda. Trzeba włożyć w nią dłonie, by móc wyczuć co jest 
na dnie. Co kiedy woda jest głęboka? Można zanurzyć się całemu, a nie dotykając dna - nabrać powietrza i popłynąć głębiej. To wszystko jest takie powierzchowne...
Jak odkryć siebie? Jak siebie poznać? Jak poznać drugiego człowieka? Jak go doświadczyć?Wzruszenia są potrzebne, wzruszenia są łaską! Wzruszenia są dane! W r a ż l i w o ś ć ! Wrażliwość jest wielkim darem dla tego kto chce żyć! Wrażliwość jest niebezpieczna! 
W najskromniejszej rzeczy można zobaczyć kosmos!

Dzień jest zamglony. Szare niebo, szara łąka, czarne - na jej tle - wyschnięte rośliny. 
Nie ma wiatru, wszystko stoi w miejscu, jest spokojne, nienaruszone. To przecież widoki, 
w których odbija się cały świat, ten ziemski i ten duchowy. Trawy zanurzone w starym śniegu, lekko „zatarte” drobnym – jeszcze pruszącym. Z a c h w y t ! Gdzieś dalej widzę przysypany śniegiem worek ze śmieciami. Subtelne szarości, błękity i żółcie wyłaniające się z bieli tła. 
To teraz stanowi jedność i nie razi, a wręcz przeciwnie – zdumiewa, jest piękne, jest idealne! 
Stoję i nie mogę się napatrzeć... Ulotna ikona – n a t c h n i o n a ... To jeden z widoków, 
które zapamiętam do końca życia.
Ile piękna jest w prostocie... Jak to uwiecznić? Jak to zatrzymać? Wszystko co namaluję, 
może być tylko próbą czegoś.

Życie jest niesamowite, zaskakujące!



/





Obraz uobecnienie

Czasem jestem pod tak wielkim wrażeniem tego co  p o w s t a j e  p r z e z e m n i e  na płótnie, 
że nachodzi mnie myśl, jakby to nie „malowało się” dzięki mnie, tylko jakby „przychodziło” 
do mnie i sprowadzało jedynie do roli narzędzia. Przypuszczam, że dla ludzi, którzy Tworzą, 
nie jest to nic nowego na pewnym etapie ich twórczości i nic nowego nie jestem w stanie 
im powiedzieć. Tak?

Udało mi się namalować kilka obrazów, które nazywam Ikonami, kolejny objawia mi się – powstając - w tych właśnie dniach. Nie mają one nic wspólnego z klasyczną Ikoną, jednak przeczuwam, że działają na podobnej zasadzie i dotyczą podobnego tematu.
Dla tych, którzy nie bardzo wiedzą o czym mowa, w skrucie: Ikona, to obraz uobecnienie, czyli taki, który powstał jakby z woli bożej, wykorzystując przy tym talent artysty. To „objawienie”.
Wydaje mi się - tak podpowiada mi moja intuicja i coś jeszcze - że dzięki i poprzez moje nawrócenie, zdarza mi się tworzyć takie właśnie przedstawienia. Czasem to materia górska, czasem polna roślina w śniegu, czasem jeszcze coś innego – proste rzeczy!

Więc maluję coś, co – jeśli by być uczciwym wobec tego co mówię – nie należy do mnie. Bywam tylko narzędziem! To dramat, klęska? Przeciwnie! Zgadzam się na to, staram się doceniać, staram się to pojmować, staram się przewidywać co powinienem robić, jestem szczęśliwy, uczę się pokory, rozglądam się, wypatruję! To fascynujący proces! Moje malarstwo to moje świadectwo!

„Chodzi o to, by uchwycić nieprzemijające w tym co przemija” Gavarni


Kto ma odwagę by to uczynić i nie brać tego na własność? Kto ma odwagę, 
by stracić to i nie poddać się pysze? Kto ma siłę, by to udźwignąć, kiedy już tego sięgnie?
Życie jest piękne i nieprzewidywalne! Sztuka daje możliwość dotykania Szczęścia, zarówno przez Twórcę jak i oglądającego! Takie momenty „Objawienia” sprawiają, że człowiek napełnia się niewyobrażalną ilością dobrych emocji (tylko dobrych?) i jest jakby na skraju świętości i upadku... 
Człowiek nie byłby w stanie dłużej doświadczać istoty Dobra i Miłości, temu nie podołała by ani siła fizyczna, ani psychiczna... Dobrze jednak, że czasem to się zdarza, że umacnia! 
Są tacy, którzy wiedzą dlaczego.

Kłaniam się P!


Z powyższą myślą pozdrawiam G.R!



/



Vincent

Jakoś w wielu sprawach zgadzam się z Vincentem, a często zdarza się, że to co on pisał w "Listach do brata", pasuje do mojej sytuacji. W każdym razie musiał to być bardzo mądry i niespotykanie wrażliwy człowiek.
Wydaje mi się, że każdy kto Tworzy, spotyka się z problemem, który niżej przytoczę. Życie szybko mija, a my chcemy podporządkowywać je twórczości. Wychodzi to lepiej lub gorzej i właściwie nie da się tego tu tak opisać by każdy zrozumiał o co chodzi... Odmawiamy sobie wielu rzeczy, rysujemy po nocach, nie mamy czasu, by dłużej zatrzymać się przed obiektem, w którym wyczuwamy piękno, rezygnujemy ze spotkań, mamy ochotę malować podczas nich, ciągle widzimy zegarek i kalendarz, zastanawiamy się czy dobrze poprzednie dni wykorzystaliśmy, jest to dla nas bardzo ważne, czujemy, że nie ma czasu do stracenia, nie dlatego, że w końcu odejdziemy z tego świata, ale dlatego że odejdziemy i nie będziemy mogli tworzyć, samo odejście nie byłoby takie złe.
Wydaje się to groteskowe i sztucznie patetyczne. Kto Tworzy - wie!
Vincent van Gogh!


"Idę przez życie n i e ś w i a d o m i e  i wiem tylko jedno: w  c i ą g u  k i l k u  l a t  m u s z ę 
w y k o n a ć  o k r e ś l o n ą  p r a c ę. Nie muszę się z a n a d t o  ś p i e s z y ć, bo nie ma gwałtu, ale muszę mieć całkowity spokój, zachować pogodę ducha, pracować regularnie i w skupieniu, z całą energią, na jaką mnie stać. Świat nic mnie nie obchodzi, ale mam wobec niego trochę długów i zobowiązań, bo przez trzydzieści lat po nim chodziłem, więc wypada z wdzięczności zostawić mu jakąś pamiątkę w postaci kilku szkiców i obrazów. Nie stworzyłem ich po to, by przypodobać się tej lub innej szkole, tylko po to, by wyrazić w nich szczere, ludzkie uczucia. Praca jest moim jedynym celem i skoro cały mój wysiłek koncentruje się na tej myśli, wszystko, co robię i czego unikam, staje się już proste i łatwe i moje życie przestaje być chaosem. Wszystkie moje czyny zmierzają do tego samego celu. Teraz praca idzie mi powoli - to jeszcze jeden powód, ażeby nie tracić czasu." [1]

i jeszcze:

"Co do mnie, wiem tyle: po pierwsze, nie wolno się uchylać od obowiązku, po drugie, z poczuciem obowiązku nie można wchodzić w układy. Obowiązek jest wartością absolutną. A skutki? Czy jesteśmy odpowiedzialni za s p e ł n i a n i e lub n i e s p e ł n i a n i e naszego obowiązku? Tak, jesteśmy. Jest to więc całkowicie sprzeczne z zasadą, że cel uświęca środki. Moja przyszłość jest jak ów kielich, który nie zostanie mi odebrany, aż go wypiję." [2]

/
[1], [2] - Vincent van Gogh, "Listy do brata"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz